14 września 2014 roku Pędzące Żółwie wzięły udział w czwartej edycji półmaratonu w Tarczynie. W imprezie tej brałem już udział w zeszłym roku i bieg ten bardzo przypadł mi do gustu, dlatego postanowiłem wystartować w nim także w tym roku. Tarczyn to miejscowość słynnąca przede wszystkim z sadów jabłkowych. Stąd też biorąc udział w tym biegu, uczestnicy zawsze mogą liczyć na olbrzymie ilości tego popularnego owocu (szczególnie od rozpoczęcia wojny na sankcje pomiędzy Rosją, a resztą świata).
Do Tarczyna przybyliśmy na godzinkę przed rozpoczęciem biegu, zaparkowaliśmy auto w jednej z bocznych uliczek i ruszyliśmy szybko do lokalnej hali sportowej, w której co roku organizowane jest biuro zawodów. Już przed wejściem do budynku naszym oczom ukazał się spory kontener z jabłkami. Podobnie w samej hali, tam także porozkładano masę skrzynek z pysznymi jabłkami. Jedno było pewne, w stosunku do ubiegłorocznej edycji, jabłek było trochę więcej i dobrze, bo niestety w zeszłym roku, biegacze, którzy przekroczyli linię mety trochę później, mogli jedynie ujrzeć puste kontenery. Ok, przejdźmy jednak już do samego biegu. Hala sportowa w Tarczynie to obiekt, który jak na tak kameralny bieg sprawdza się znakomicie. Odbiór pakietów startowych odbywał się dość sprawnie, a depozyty zorganizowano w bardzo wygodny sposób. W tym samym budynku można było także znaleźć szatnie, prysznice i toalety. Jednym słowem biuro zawodów i całe zaplecze było naprawdę zadowalające.
W pakiecie startowym znalazł się numer z wbudowanym chipem i izotonik, a ci którzy zarejestrowali się wcześniej otrzymali także okolicznościowe koszulki. Po zapięciu numerów i włożeniu stroju startowego przyszedł czas na rozgrzewkę. Pogoda tego dnia nie była specjalnie łaskawa. Jak na połowę września było dość ciepło, a mocne słońce z pewnością nie pomagało zawodnikom.
Bieg wystartował o godzinie 11:00. Na zawodników czekała dość ciekawa i mocno pofałdowana trasa prowadząca przez Tarczyn i okoliczne wioski. Biegacze musieli pokonać jedno okrążenie o długości 21 kilometrów i 97 metrów. Trasa ta posiada atest PZLA. Jednak z góry muszę uprzedzić, że na pewno nie jest to bieg na śrubowanie życiówek. Jest sporo dość mocnych i długich podbiegów, które powodują, że ciężko wejść w optymalny rytm biegu i raczej ciężko tutaj o jakieś imponujące wyniki.
Ważnym elementem każdego półmaratonu jest kwestia punktów odżywczych. Półmaraton w Tarczynie wypada pod tym względem całkiem nieźle. Na trasie tego biegu znalazły się cztery takie punkty. Co prawda przy takim upale mogłoby ich być trochę więcej, ale grunt, że prawie na każdym z nich każdy biegacz mógł liczyć na kubeczek izotonika i wodę. Jak ktoś potrzebował się bardziej odświeżyć, rozdawano nawet całe 1.5 litrowe butelki wody. Po drodze okoliczni mieszkańcy oblewali także biegaczy wodą ze szlauchów. Jednak mimo tego, paru zawodników miało pewne problemy i nie obyło się bez interwencji służb medycznych. No cóż, przy tych dłuższych dystansach jest to coś naturalnego, a że pogoda nie była specjalnie łaskawa, takie sytuacje mogą się zdarzać. Grunt, że nikomu nic poważniejszego się nie stało.
Jeśli chodzi o mnie, muszę przyznać, że bieg ten rozegrałem bardzo dobrze. Cały czas kontrolowałem tempo i wszystko potoczyło się tak jak planowałem. Do 10 kilometra spokojnie, a następnie wzmocnienie tempa i utrzymanie go do samej mety. Miałem drobny kryzys na 19 kilometrze, ale po uzupełnieniu płynów i mocnym oblaniu wodą szybko wróciłem do realizacji mojego planu. Bieg ukończyłem w niespecjalnym czasie, ale nie ukrywam, że nie zamierzałem wcale tutaj szaleć. Chciałem po prostu przebiec to dobrze taktycznie, testując zachowanie mojego organizmu przed Maratonem Warszawskim, który czeka mnie za 2 tygodnie. Test ten wypadł zadowalająco.
Po przekroczeniu linii mety wszyscy biegacze otrzymali malutki medal (oczywiście w kształcie jabłka) oraz butelkę wody mineralnej i izotonik. Całkiem nieźle. W kontenerach na biegaczy czekały jeszcze pyszne jabłka, a ci bardziej głodni mogli także zjeść jakiś ciepły posiłek. Niestety nie wiem jaki, bo kolejka do niego była tak duża, że nie chciało mi się w niej stać.
Reasumując, półmaraton w Tarczynie po raz kolejny spełnił moje oczekiwania. Organizacyjnie było nawet lepiej niż w zeszłym roku. Co jednak mocno mnie zaskoczyło to drastyczny spadek frekwencji. W zeszłym roku bieg ten ukończyło 658 biegaczy, w tym zaś zaledwie 445 osób. To nawet mniej niż podczas drugiej edycji tego biegu w 2012 roku. Jest to dla mnie zjawiskiem dość zaskakującym. W tym roku, po Biegu Morskie Oko w Warszawie, to już kolejne zawody biegowe w województwie mazowieckim podczas których ilość uczestników w stosunku do poprzednich lat znacznie zmniejszyła się. Ciekawy jestem czy wynika to z bogactwa imprez biegowych do wyboru, czy może z tendencji powolnego spadku popularności biegania w Polsce. Półmaraton w Tarczynie to naprawdę bardzo sympatyczna impreza biegowa, na dodatek odbywająca się na 2 tygodnie przed Maratonem Warszawskim co powoduje, że staje się fajnym elementem treningowym do tegoż maratonu. Stąd też tak mocny spadek frekwencji jest dla mnie sporym zaskoczeniem. Mnie osobiście specjalnie to nie przeszkadza. Lubię kameralne biegi i na pewno chętnie wystartuję w Tarczynie także w przyszłym roku.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz