8 czerwca Pędzące Żółwie wystartowały w szóstej edycji biegu
Legionowska Dycha odbywającego się w podwarszawskiej miejscowości
Legionowo. Nie ukrywam, że start w tej imprezie biegowej planowałem już w
zeszłym roku. Jednak limit uczestników wyczerpał się wtedy bardzo
szybko i nie dałem rady się zapisać. Tym razem byłem jednak bardziej
czujny.
Start biegu został przewidziany na godzinę 10:00, dlatego około
godziny 9:00 przyjechaliśmy w okolice nowoczesnej hali sportowej Arena
Legionowo, wokół której zorganizowano całe zaplecze biegu. Wybór miejsca
okazał się bardzo trafny. Arena dysponuje sporym parkingiem, dzięki
czemu wszyscy zmotoryzowani nie mieli dużych problemów ze znalezieniem
miejsc do parkowania. W samym budynku zorganizowano zaś biuro zawodów.
Odbiór pakietów odbywał się bardzo sprawnie, jednak już ich skład
pozostawiał wiele do życzenia. No bo jednak numer startowy zintegrowany z
chipem, agrafki, talon na posiłek czy koszulka, która w moim przypadku
była zdecydowanie za mała, bo już nie było odpowiedniego rozmiaru to
trochę mało jak na bieg, w którym opłata startowa wynosiła 50zł w
wypadku rejestracji elektronicznej lub 100zł w przypadku rejestracji w
biurze zawodów. Biegacze nie otrzymali przed startem nawet żadnego
napoju lub wody. Niby zorganizowano jakiś namiot, w którym miejscowe
wodociągi udostępniały wodę, ale ja wolałbym jednak coś bardziej pewnego
:)
Na dodatek 8 czerwca nie był szczególnie łaskawy dla zawodników jeśli
chodzi o pogodę. Brak chmur i temperaturę w granicach 30*C nie można
nazwać wymarzonymi warunkami do biegania. Jednak mimo tego, na starcie
biegu stanęło około 500 osób. Punktualnie o 10:00 wszyscy ruszyli na
trasę Legionowskiej Dychy. Trasa ta składała się z dwóch
pięciokilometrowych okrążeń po lokalnych uliczkach miasta. Nie była ona
szczególnie wymagająca i tak naprawdę przy odpowiedniej pogodzie
spokojnie można było pokusić się na niej o życiówkę.
Póki co wypowiadałem się o tym biegu dość negatywnie, jednak jeśli
chodzi o przygotowanie trasy muszę przyznać, że należą się duże brawa
dla organizatorów i przede wszystkim dla lokalnych mieszkańców. Na
trasie znajdowało się parę punktów z wodą pitną, jak również rozstawiono
specjalne sikawki ochładzające wykończonych biegaczy. Jednak także
lokalni mieszkańcy starali się jakoś pomóc zawodnikom Jedni
zorganizowali na przykład punkt z wodą, inni zaś wyjęli szlauchy,
którymi oblewali zgrzanych biegaczy. Piękna sprawa.
Bieg ukończyłem w dość zadowalającym, jak na te warunki czasie,
jednak nie ukrywam, że byłem trochę zawiedziony kiedy na mecie nie
dostałem żadnej butelki izotonika, albo chociaż wody mineralnej. Tak
wiem, mogłem skorzystać z namiotu lokalnych wodociągów, który rozdawał
wodę, ale organizatorzy mogli przynajmniej rozstawić jakieś kubeczki z
wodą tuż za metą, żeby od razu można było trochę się orzeźwić. Jednak
sam medal był bardzo ładny i niezwykle oryginalny. Po biegu przygotowano
także dla biegaczy jakieś spaghetti. Niestety nie miałem przyjemności
go spróbować, ponieważ upał tak dał mi się we znaki, że nawet nie
chciało mi się jeść.
Bieg mimo upału ukończyło 489 biegaczy. Wśród nich także wykończone
Pędzące Żółwie. Muszę stwierdzić, że po tym biegu mam dość mieszane
uczucia. Z jednej strony pod względem sportowym bieg zorganizowano
bardzo dobrze i biegacze nie mieli tutaj powodów do narzekań. Z drugiej
jednak strony jak na tak wysoką opłatę startową byłem bardzo mocno
zawiedziony skromnym pakietem startowym, szczególnie w porównaniu do
konkurencyjnych imprez, które często za mniejsze pieniądze oferują
biegaczom dużo więcej. Nad tym elementem organizatorzy powinni moim
zdaniem trochę popracować, ponieważ na tle konkurencji wypadają bardzo
słabo.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz