30 marca, Pędzące Żółwie wystartowały w prestiżowym półmaratonie
Warszawskim. Aż ciężko uwierzyć, że impreza ta doczekała się do tej pory
jedynie 9-u edycji, jednak nie zmienia to faktu, że jest to jeden z
największych półmaratonów w Polsce i Europie. Co roku startuje w nim
masa biegaczy i z roku na rok, frekwencja ta cały czas wzrasta. W tym
roku półmaraton Warszawski ukończyło 11149 biegaczy - liczba naprawdę
imponująca. Wśród nich można było znaleźć wielu obcokrajowców, co
potwierdza tylko fakt, że półmaraton Warszawski stał się naprawdę bardzo
liczącą się imprezą w świecie biegackim. Zacznijmy jednak od początku.
Niezwykle ważnym elementem każdego biegu jest odbiór pakietu. W tym
roku po raz pierwszy pakiety startowe były rozdawane na terenie Stadionu
Narodowego, co jest dość sensownym rozwiązaniem patrząc na fakt, że
zaplecze samego biegu także znajduje się na terenie stadionu, a start i
meta zlokalizowane są w jego pobliżu. Pakiet odbierałem w piątek w
godzinach popołudniowych i nie było dużego tłoku. Wszystko poszło dość
sprawnie. Następnie przeszedłem się po pobliskiej strefie Expo, gdzie
można było zakupić odzież biegową, jakieś żele i używki, a także
zapoznać się z najnowszymi urządzeniami do pomiaru czasu. Na pewno każdy
biegacz mógł tu znaleźć coś dla siebie. Warto tutaj wspomnieć, że
półmaraton Warszawski jest jedną z nielicznych imprez w Polsce, w której
niemożliwy jest odbiór pakietu w dniu biegu. Pakiety były wydawane
jedynie w piątek i sobotę. Jest to dość duże utrudnienie, szczególnie
dla osób mieszkających poza Warszawą, ponieważ wymusza wcześniejszy
przyjazd do stolicy.
Jednak poza tym, muszę przyznać, że półmaraton Warszawskie to wzorowo
zorganizowana impreza. 30 marca przybyliśmy w okolice Stadionu
Narodowego na 2 godziny przed startem i spokojnie zaparkowaliśmy auto na
jednej z osiedlowych uliczek na Saskiej Kępie. Jednak trzeba przyznać,
że nie jest to najlepsze rozwiązanie, ponieważ ilość miejsc parkingowych
w okolicy Stadionu Narodowego jest bardzo ograniczona i podczas dużych
imprez ciężko znaleźć jakiekolwiek sensowne miejsce do parkowania. Na
dodatek, jak co roku, w okolicach stadionu krąży masa patroli Straży
Miejskiej, która tylko czeka na nieprawidłowo zaparkowane auta i wlepia
mandaty. No cóż, miasto też stara się zarobić na tej imprezie, ale jest
to trochę deprymujące. Warto jednak podkreślić, że na Stadion Narodowy
łatwo dojechać komunikacją miejską. Są autobusy, tramwaje, a nawet
kolej, więc dojazd nie jest bardzo uciążliwy.
Uważam, że godna pochwały była także organizacja szatni i depozytów
dla biegaczy. Szatnie i depozyty zlokalizowane były w garażach Stadionu
Narodowego, co jest naprawdę bardzo wygodnym rozwiązaniem, szczególnie w
przypadku gdy na zewnątrz jest zimno. W poprzedniej edycji, szatnie i
depozyty znajdowały się na terenach wokół stadionu, co przy
zeszłorocznych mrozach spowodowało, że większość biegaczy tłoczyła się
na pobliskim dworcu Warszawa Stadion, ponieważ na dworzu było strasznie
zimno.
Na 15 minut przed rozpoczęciem biegu, po lekkiej rozgrzewce w
garażach udaliśmy się na most Poniatowskiego. Pogoda była dość fajna,
dlatego wybraliśmy nasze najlżejsze stroje biegowe. Wziąłem w rękę 0,5L
butelkę mojego ulubionego napoju izotonicznego (w biegach powyżej 10km
zawsze biegam z butelką w ręku), spakowałem do kieszeni spodenek mój
ulubiony żel cytrynowy firmy Vitargo i udałem się na miejsce startu.
Jako, że nie byłem jeszcze w tym sezonie w optymalnej formie
postanowiłem ustawić się na starcie gdzieś dalej. O godzinie 10:00 bieg
wystartował. Jednak w półmaratonie Warszawskim te starty zawsze odbywają
się jakoś dziwnie. Poszczególne grupy biegaczy są często puszczane w
pewnych odstępach, dlatego nasza ekipa wystartowała dopiero po 17
minutach od oficjalnego rozpoczęcia biegu. Pogoda tego dnia była idealna
do biegania. Było dość chłodno i świeciło słoneczko.
W tym roku, w stosunku do zeszłorocznej edycji, trasa została trochę
zmieniona. Doszedł odcinek przez Łazienki Królewskie, a podbieg ulicą
Belwederską został zastąpiony przez słynny podbieg na Agrykoli. Poza tym
zmiany trasy były minimalne. Początek biegu pobiegliśmy spokojnie. Do
10 kilometra chcieliśmy pobiec lekkim tempem, a następnie przyspieszyć.
Atmosfera na trasie była naprawdę fajna. Po drodze można było spotkać
parę naprawdę fajnych zespołów muzycznych. Szczególne wrażenie robił
chór w tunelu pod Wisłostradą. Punkty z wodą i izotonikami znajdowały
się co 5 kilometrów, co jak na dystans półmaratoński jest dość
optymalnym rozwiązaniem. Wody było pod dostatkiem, dlatego bez problemu
można było się orzeźwić.
Kiedy dotarliśmy do 10 kilometra, zażyliśmy żele i trochę
przyspieszyliśmy. W moim przypadku, żel zaczął działać dość szybko i
moje tempo biegu znacznie wzrosło. Bardzo lubię ten moment, kiedy
człowiekowi się wydaje, że jest najszybszy na trasie i zaczyna masowo
wyprzedzać innych biegaczy. Ja tak właśnie się czułem. Cały czas
wyprzedzałem kolejnych zawodników. Biegło mi się rewelacyjnie. Za 15
kilometrem tuż przed podbiegiem na Agrykoli, postanowiłem trochę
zmniejszyć tempo, żeby zregenerować siły przed ciężką wspinaczką.
Agrykolę też pokonałem dość lekko, ale nie ukrywam, że pod koniec
podbiegu, miałem już jej dosyć. Kiedy po raz ostatni orzeźwiłem się w
punkcie przed mostem Poniatowskiego, wiedziałem, że już bez problemu
dobiegnę do mety. Jakież było moje zdziwienie, kiedy na mecie okazało
się, że pobiłem moją życiówkę prawie o 3 minuty. Patrząc na to, że nie
byłem jakoś super przygotowany do tego biegu, ten czas mocno mnie
zaskoczył. Widać, że tym razem żel zdziałał cuda.
Na mecie czekały już na nas medale, a kawałek dalej jakieś napoje,
zupa pomidorowa i smaczne jabłka. Tegoroczny półmaraton Warszawski udało
nam się przebiec bez większych problemów, co było dla mnie miłą odmianą
w stosunku zeszłorocznej edycji, podczas której od 7 kilometra byłem
już strasznie poobcierany, od 10 kilometra miałem jakieś problemy
żołądkowe, a od 16 kilometra, trzy razy złapał mnie skurcz. Bieganie w
takim mrozie zupełnie mi nie leżało, nie mówiąc już o tym, fatalna
pogoda znacznie zakłóciła moje plany treningowe i byłem bardzo słabo
przygotowany do biegu. W tym roku było dużo lepiej. Pogoda dopisała, kibice także (nigdy nie
przybiłem jeszcze tylu piątek podczas biegu). Na dodatek mój organizm
przetrwał ten wysiłek znakomicie. Do tego doszła jeszcze wzorowa
organizacja imprezy.
9 Półmaraton Warszawski możemy uznać za bardzo udany. Zresztą chyba
nie tylko my, na co wskazują fenomenalne wyniki tegorocznych zwycięzców
wśród mężczyzn i kobiet. Tak dobrych rezultatów w dotychczasowych
edycjach tej imprezy jeszcze nie osiągnięto.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz